7xP – Spowiedź Przemasa

Na wstępie chciałbym skierować kilka słów do moich PROMYKÓW, czyli Stowarzyszenia Na Rzecz Osób Niepełnosprawnych PROMYK.

Pomysł „wariata” pomimo swego wariactwa, był przekazem pozytywnym – chciałem przy okazji swojego „rozchodzenia prostaty” zebrać kilka groszy na Wasz wymarzony plac zabaw.
Moja wędrówka zakończyła się szybciej, niż się zaczęła, ale dzięki wspaniałym ludziom, którzy dorzucili się do zrzutki, którą założyłem dla Was przed wyjściem w drogę, zebraliśmy „kilka groszy” na Wasz plac zabaw.

Ja obiecują… przyrzekam, że na wiosnę (termin jeszcze nie ustalony), jeszcze raz ponowię próbę przejścia tego dystansu dla Was… postaram się też „dozbierać kilka groszy” dzięki wspaniałym ludziom, którzy zapewne otworzą swe serca i „portfele”, by uzbierać kolejne pieniądze na Wasz plac zabaw…

https://zrzutka.pl/hdzajf

… jeszcze do końca 12-11-2021r.

Teraz do konkretów 😉

Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina… tak powinienem zacząć swoją „spowiedź” z projektu 7xP, ale tak nie zacznę… napiszę inaczej 😉

Projekt 7xP zrodził się w mojej głowie jakiś czas temu, lecz nie poświęciłem mu większej uwagi i nie poczyniłem przygotowań do, jakby nie patrzeć, sporego wyzwania… przejścia piechotą z jednego krańca Polski na drugi… bez przygotowań… bez doświadczenia…
Chciałem po prostu wstać zza biurka i pójść… Forest Gump dał radę 😉 , to czemu ja nie miałbym dać rady ? 😀

No OK, tam była fikcja literacka (filmowa), a ja tu zderzyłem się z realem (nie sklepem :D). Pomimo chęci WIELKICH – nie wyszło. Poniżej tzw. „analiza przypadku”

Grzech pierwszy – zlekceważenie stanu zdrowia

Nie zadbałem wystarczająco o swój stan zdrowia w momencie rozpoczęcia wędrówki. Poszedłem w trasę w początkowej fazie rozwoju choroby. Zdawało mi się, że to tylko takie chwilowe osłabienie, niedyspozycja, która minie w momencie marszu… przeliczyłem się i to okrutnie… po powrocie do domu jeszcze 3 dni przeleżałem w łóżku, by zbić gorączkę i odzyskać siły.
Niestety po dwóch dniach wędrówki pokonała mnie gorączka i plecak, o którym napiszę potem.
Po ubiegłorocznym moim osobistym lockdown’ie (10 dni z temperaturą nie spadającą poniżej 39°C), przestraszyłem się, że w trasie mogę nie poradzić – zrezygnowałem.

Grzech drugi Zbytni optymizm

Potraktowałem wędrówkę zbyt „lightowo”. Nie przygotowałem się kondycyjnie, przeliczyłem się z moimi, jednak bądź, co bądź, ograniczeniami wiekowymi i spakowałem zbyt ciężki plecak.
Jeżeli chodzi o zawartość, to na 2-3 dni jest OK. Przetestowałem to w moich „lokalnych” wędrówkach. Różnica polegała jednak na tym, że do tej pory wychodziłem zdrowy, co prawda obciążony plecakiem do wagi ok. 18kg., ale było OK. Na dłuższą wędrówkę, plecak musi być zdecydowanie lżejszy, bo przy gorszym samopoczuciu staje się przysłowiowym gwoździem do trumny. Tak stało się niestety teraz ze mną. Do drugiego podejścia (mam nadzieję ostatniego) spakuję się „książkowo”

 waga plecaka max. 15% wagi ciała

O tym trzeba pamietać, by nie paść po drodze 😉

W moim przypadku, trochę zawyżając, plecak nie powinien być cięższy niż 12kg.

Grzech trzeci – wygodnictwo

Pomyślałem sobie, że skoro idę taki długi dystans, to powinienem się dobrze i wygodnie wysypiać każdego dnia. Zabrałem z sobą całkiem fajny namiot kempingowy „2 SECONDS | 2-OS. QUECHUA” z Decathlon’u, bo wydawało mi się, że zaoszczędzę czas na rozkładaniu go i w środku będę miał wystarczająco miejsca, by wygodnie się przespać, a nawet „przebytować” złą pogodę w trasie.
Niestety mankamentem tego namiotu jest to, że waży 2,9 kg. – to sporo, gdy musisz go nieść przez prawie 900 km. Nauczka dla mnie na następny raz – „nie bądź wygodnicki” 😉

Grzech czwarty (ostatni) – „przydasie”

Wszyscy znają tzw. „przydasie”, czyli a może jednak się przyda 😀
To jest niestety kolejne obciążenie, które „w razie czego” kiedyś się przyda. Ja zabrałem w drogę dość fajnego „przydasia”, czyli kuchenkę typu „BIO-LITE” o wadze 0,935kg., która jest świetna do terenów, gdzie nie masz dostępu i możliwości podłączenia do prądu, by naładować smartfona i inne urządzenia elektroniczne zabrane ze sobą. Kuchaenka ta, oprócz funkcji podstawowej, czyli podgrzewania „czegoś”, ma również funkcję produkowania energii elektrycznej z energii cieplnej. Wiele filmików można obejrzeć w internecie na YT lub na stronach projektu. Przewidywałem ją na Bieszczady, ale chyba było to niewłaściwe założenie. Korzystniejszym rozwiązaniem byłby pewnie powerbank, który zapewnia mi 3-4 krotne ładowanie smartfona. Następnym razem zabiorę 2 powerbanki i będzie git 😀

Zabrałem też zbyt dużo żywności liofilizowanej z myślą o Bieszczadach, ale przecież w całkowitej głuszy byłbym pewnie max. 3 dni. Następnym razem zabiorę na pewno żele energetyczne i pewnie jakieś 3 liofiliozaty. Będzie OK.

Tak po krótce się „wyspowiadałem” z moich grzechów i obiecuję poprawę.

Pozdrawiam wszystkich

Przemas

Udostępnij znajomym :)

Dodaj komentarz